wtorek, 26 czerwca 2012

... jak to było z tym porodem - część II

   Tak - maleństwo w domu to NOWY ZAWÓD! Bycia Mamą, barem mlecznym, piosenkarką, praczką... Ale UWIELBIAM mój nowy zawód :))
Za każdym razem, gdy spoglądam na twarzyczkę Kuby, gdy ssie pierś - tu Kuba nazywany bywa Kleszczem - gdy opije się mleka, jego brzuszek jest ooogromny! - mam ochotę go wycałować, wyściskać, nie oddać nikomu, a uczucia budzące się we mnie są niesamowite! Na pierwszym miejscu jest dla mnie Mąż. Kocham go BARDZO! Kubę też kocham. Jednak przy nim czuję się jak Lwica - gdyby tylko ktoś chciał mi go odebrać, zrobić mu krzywdę - czuję, że byłabym gotowa wydrapać oczy! I jest to tak silne uczucie! Coś całkiem nowego dla mnie :)


   Dziś nasz Syn ma 2tygodnie!! Ma się świetnie - je za trzech ;) Na szczęście bar mleczny daje czadu i produkcja idzie pełną parą :) Gdy nie je- śpi, robi mnóóóóstwo kup!! pokrzyczy czasami, jak się ociągamy z jedzeniem/zmianą pieluszki. I patrzy... Tak... spokojnie, poważnie.
Dużo do niego mówimy. Gdy zmieniamy pieluszkę, gdy przebieramy, gdy jesteśmy blisko, a on nie śpi. I śpiewamy mu "Owcę" Blendersów, "Piosenkę księżycową", kawałki Kukulskiej... a on - jestem PEWNA zaczyna się nieśmiało świadomie uśmiechać! Z otwartymi oczkami :)))

   Ale na początku nie było tak różowo...

Pierwszą noc, po porodzie - przespał spokojnie. Miałam już trochę pokarmu, spał ze mną w łóżku.
Drugiego dnia - już tak od popołudnia wisiał mi przy piersi... i nie chciał skończyć! Co go odkładałam - on w krzyk. Smoczka ignorował - zły, co mu za badziewie wciskam w paszczę ;) Tak mi zeszło do wieczora... przekładałam go z lewej na prawą stronę i spowrotem. Około północy już nie miałam siły. Myślałam, że sutki mi odpadną :( Położne próbowały mi pomagać na różne sposoby.. Lulały, odkładały - wtedy on w krzyk/zawodzenie/płacz - a ja z nim (tak minęła nam godzina). Odgazowywały go, masowały brzuszek... Aż w końcu zaproponowały MM. Bez nacisków - tylko by nam pomóc. Zgodziłam się, ale karmiąc go znowu płakałam jak bóbr - nierozsądnie myśląc co ze mnie za matka, co mam za pokarm, że wogóle się nie nadaję do tego i czy może uciec - znajdą dla niego kogoś lepszego :(((
W końcu się uspokoiłam, dostawiłam Kubę do piersi, zagryzłam zęby i tak karmiłam go do 6rano.. Po 6 usnął!!!
Trzeci dzień minął spokojnie - jadł (długo) i spał.... Niestety w nocy była powtórka z rozrywki. Po 2 nad ranem poszłam do położnych i poprosiłam o MM.
Mały był po prostu głodny! A ja nie miałam jeszcze wystarczająco pokarmu. On się najadł, ja popłakałam i do poranka już było spokojnie.
Czwartego dnia wypisano nas ze szpitala. Bardzo się cieszyliśmy wszyscy, ale jednocześnie miałam mnóstwo obaw - teraz byliśmy już skazani na siebie, bez pomocnego sztabu opieki medycznej...
   Pierwsze dni stresowaliśmy się z Mężem - ja bardzo. Miałam jeszcze mało pokarmu, nie rozumieliśmy jego krzyków. Z dwa razy czując się bezsilni, a ja wycyckana ;) daliśmy mu MM. Bałam się bardzo, że potem odrzuci moją pierś i nie będzie chciał ssać. Na szczęście się to nie stało.

   I w końcu wzięliśmy się w garść! Tzn. ja ;) Pobuszowałam w Internecie, doczytałam, dopytałam i zaparłam się, że będę produkować mleko i już. Obsmaruję sutki czym się da i będę karmić.
I radzimy sobie! :)))) Pozycja do karmienia "na kangura" - przepis na blogu Hafiji - zdziałał cuda! Sutki mniej bolą, a przy okazji jest to nasze rozwiązanie na paskudne ulewanie/zachłystywanie/nie odbekiwanie naszego Maleństwa. Oczywiście wchodzi tu też kwestia przystawiania - jak przyssie się super, to karmienie jest super budującym uczuciem, a mleko tryska fontanną :)) (co ten mózg potrafi zrobić - prawda?) Czasami nadal podkurczam palce z bólu, gdy źle zaciągnie...
Już wiemy, że "yfff, yff" to znaczy, że jest głodny :) Rusza dziubkiem jak mały dinozaur ;)
I jak nagle zacznie krzyczeć bez powodu - idzie/jest kupa! Mały jasno daje nam znać, że kupa w pieluszce nie jest mile widziana i oczekuje natychmiastowej zmiany ;) czasami zmienię pieluszkę, zamknę pokład i słyszę nową "dostawę" ;) otwieram ponownie, wycieram, przewijam i zamykam :) a dzieć szczęśliwy :)

  W tych 2 tygodniach życia Kuby najbardziej niesamowitą osobą dla mnie był i nadal jest mój Mąż!
Począwszy od I dnia z oksytocyną, po każdą chwilę, gdy dzwoni z pracy pytając jak się mamy...
Był przy mnie cały czas! Gdy bolały plecy, masował. Przynosił wodę, tulił, podpierał na duchu.
II dnia z oksytocyną, gdy padło wstępne hasło "cesarka" czytał mi na głos rozdziały "W oczekiwaniu na dziecko" czego ewentualnie mogę się spodziewać podczas krojenia. Zadawał mnóstwoooo pytań lekarzom, położnym, pielęgniarkom. Chodził ze mną i kroplówką na spacery ;) pomagał przy prysznicach.
Mówił jaka to jestem wspaniała, dzielna itp itd...
Gdy wróciliśmy do domu - sprząta, zmywa, jeździ po zakupy, sam kąpie Małego :) w nocy wstaje i podaje mi go do karmienia, buja, przewija, ubiera... Jest niesamowity!
I mimo, że jestem niewyspana, że nie przejawiam większych chęci na tulenie (szczególnie, kiedy mam pękate, naładowane, bolące piersi) itd - cały czas jest mi ogromną podporą, mówi mi same miłe rzeczy i bardzo o nas dba :)))))




2 komentarze:

  1. barodz piekny opis czesci drugiej:) nasze dwa pierwsze tygodnie tez byly takie piekne:) potem zaczelo sie nieco pod gorke, ale chyba juz zaczynam znow wszystko ogarniać. piekne uczucie gdy dziecie sie do ciebie wtula i zasypia w ramionach prawda? buziaki:* sliczny synus

    OdpowiedzUsuń