W poniedziałek, chwilę po 7 stawiliśmy się z mężem na Izbie Przyjęć. Po śniadanku, z dowcipem, na luzie... Zostałam skierowana na badanie na oddział ginekologiczny. Sympatyczny ginekolog zbadał mnie, powiedział, że nic się nie zapowiada na poród, ale że skoro po terminie - zapraszają na porodówkę na oksytocynę.
Ubrana w koszulkę, zaaplikowano mi lewatywę, godzinne KTG i podłączono pod kroplówkę... Było chwilę po 9 rano. Męża odesłałam do domu, aby się nie nudził. Do pory obiadowej spacerowałam ruszałam bioderkami, skakałam na piłce, KTG co jakiś czas... i nic. Minął obiad- mnie też ominął.. Moje myśli zamiast wkoło dziecka krążyły w okolicach "co bym tu zjadała...." :)
Do godziny 18 ledwo namierzalne skurcze i ZERO rozwarcia. Doszli do wniosku, że mnie odłączą, przyniosą zaległy obiad i kolację i po dniu przerwy wrócimy do kroplówki.
W ciągu dnia było całkiem zabawnie - przychodziły położne/pielęgniarki (niektóre znajome) i pytały się "I co? Nic???", "No dalej młodzi, ruszcie się" (mąż do mnie zaglądał), "Dalej nic??"
Więc wykąpałam się, położyłam do łóżka, poczytałam i usnęłam...
Tuż przed 3 obudziło mnie coś mokrego! Oho- poszły wody!! :) Aby nie popadać w przedwczesną radość leżałam sobie jeszcze z 1,5 i liczyłam jakieś-tam delikatne skurcze... Około piątej przeszłam się do położnej pełniącej nocny dyżur, że chyba coś się dzieje! Uradowana (znajoma) przetransportowała mnie na śliczną porodówkę, podłączyła KTG, włączyła radio i leżałam sobie.. Ale skurcze jakieś tam były, a rozwarcia brak! Poranny obchód, ordynator obejrzał, obmacał, zarządził kroplówkę i leżałam dalej... Chyba od 8 był już ze mną Mąż. I powtórka z dnia poprzedniego: spacerki po sali, wyginanie bioderkami (Mąż mnie nagrywał, jak się wygłupiałam jak bym była w fitness clubie, albo tańczyła rock'n'roll'a :))), bujanie na piłce. Skurcze się nasilały i zanikały i tak w kółko.. Po 9 dano mi wstępną informację, że jak przez 2h nic się nie zmieni to zaczynamy akcję "cięcie cesarskie". Wody odeszły i mogło się zacząć robić niebezpiecznie...
W sumie po tej informacji się ucieszyłam. Wiedząc już, że "Plan" to słowo, którego w temacie ciąża-poród nie ma, chciałam po prostu mieć już dziecko przy sobie. Z racji, że przed nami było parę godzin czekania - Mąż czytał na głos część książki "W oczekiwaniu na dziecko" H.Murkoff (moja biblia!!) wszystko o cesarce - bo o tym nie czytałam (... bo Mój PLAN jej nie przewidywał hihiih).
Dalej przychodziły położne/pielęgniarki, dalej dowcipkowaliśmy, że Potomek opornym dzieckiem jest :) Znowu byłam głodna!!! Ale się nade mną zlitowano i pozwolono wypić malutką kawę!-jeju...jaka pyszna była...
I po ponad 3h... przyszedł sympatyczny ginekolog z poniedziałku, przemacał i powiedział:
"-Nie, Pani nie urodzi. Nie ma szans. Brak rozwarcia, jest już prawie 12godzin od przerwania wód płodowych, zaczyna się robić niebezpiecznie groźnie. Proponuję cięcie cesarskie.
(ja radośnie)-Tak! Oczywiście, jak najbardziej jestem za!"
Zrobiło się nagle trochę więcej ruchu! Wezwano anestezjologa, pozwolono wziąść jeszcze prysznic, zagadnęłam do "głównodowodzącego" czy ładnie mnie zszyje- odpowiedział, że tak i czy pasuje mi krzyżykami ;)
Potem już poszło całkiem szybko: wenflony, cewnik, krótka koszulka, buzi do Męża, i spacer na salę chirurgiczną. Zastrzyk w plecy (najbardziej się tego bałam, ale ktoś mnie objął i przytrzymał i nawet nie bolało!!), położono mnie, podpięto tu i tam. Zadawano różne pytania, zagadywano, dowcipkowano, poczułam się w którymś momencie całkiem bezwładna, jakieś szarpnięcia, pociągnięcia i
... usłyszałam płacz mojego Maleństwa! :))))))))))))))))))))))))))) po chwili przytulili mi go do policzka i poszli do sali badań noworodków, gdzie czekał już Mąż.
Łzy ciekły mi z emocji ciurkiem cały zabieg, po zobaczeniu Maleństwa jeszcze bardziej. Personel był szalenie pozytywny. Byli zaskoczeni, gdy po wyjściu małego zaczęło mi spadać ciśnienie - uspokoiłam, że opadają emocje i ja się uspokajam :)
Potem przewieziono mnie do pokoju, przyszedł Mąż i przywieziono Kubusia.
Potem mam troszkę lukę w pamięci - napewno jakieś łzy, przytulanie...
I tak urodził się nasz Synek!:)))
Kolejne posty będą o Mężu i punkcie widzenia i wiedzy o porodzie.
-a teraz pędzę, bo budzi się Nasz Aniołek
Poród troszkę podobny do mojego, ja byłam w sumie 3razy na oksytocynie, w ogóle na mnie nie działała! Potem "balonik"rozwarcie na 1palec... po kilkunasto godzinach dreptania na porodówce 9cm i mega bóle krzyżowe(od brzuszka nie miałam skurczy) i też decyzja o CC bo wód coraz mniej:) Fajnie że u Was tak na wesoło wyszło, u nas to jeden wielki stres i płacz ale już po i ważne że dzieci zdrowe i śliczne mamy :)
OdpowiedzUsuńserdeznie gratuluję!!!! czekam na zdjęcia Kubusia!!!
OdpowiedzUsuńJakoś mnie ominal poprzedni post ale teraz Wam gratuluje pięknego synka! A jemu życzę fajnego życia i pociechy z rodziców :-)
OdpowiedzUsuńjeszcze raz gratuluję :-)
OdpowiedzUsuńcesarka nie taka zła jak mówią ;-) ale teraz musisz uważać na brzuch ja po 2 miesiącach od cesarki z Gabi naderwałam szwy wewnętrzne i cały ból od nowa .... także na spokojnie :-)
aż naszło mnie na wspomnienia bo za tydzień moja córeczka będzie obchodzić 3 urodziny :-)